Polski English Deutch wyjście strona główna
 
  jesteś tutaj: nadzieja.pl > tematy > seria: życie Jezusa dokument tekstowy  
 

GETSEMANE
ELLEN G. WHITE
(Mat. 26,36-56; Mar. 14,32-50; Łuk. 22,39-53; Jan 18,1-12)

 
 

W otoczeniu swych uczniów Jezus powoli szedł w kierunku ogrodu Getsemane. Paschalna pełnia księżyca świeciła na bezchmurnym niebie, a miasto pełne namiotów pielgrzymów było pogrążone w głębokiej ciszy.

W drodze Jezus poważnie rozmawiał z uczniami, udzielając im wskazówek, lecz w miarę zbliżania się do Getsemane stawał się dziwnie milczący. Często przychodził na to miejsce dla rozmyślania i modlitwy, lecz nigdy z sercem tak wypełnionym smutkiem, jak w tę noc oczekującej Go męki. W ciągu całego swego ziemskiego życia kroczył w świetle Bożej obecności. I kiedykolwiek popadał w konflikty z ludźmi inspirowanymi przez szatana, mógł im powiedzieć: „A Ten, który mnie posłał, jest ze mną; nie zostawił mnie samego, bo Ja zawsze czynię to, co się jemu podoba”. Lecz dziś zdawało się, że został wygnany z obrębu światła wspierającej obecności Bożej i jest zaliczony do rzędu przestępców. Musiał udźwignąć ciężar upadłej ludzkości. Na Niego, który nie znał grzechu, musiały być złożone wszystkie nasze nieprawości. Grzech zdał się Chrystusowi straszny, a ciężar branej na swoje barki winy tak wielki, iż uląkł się przed wieczną utratą miłości swego Ojca. Czując, jak straszliwy jest gniew Boga z powodu ludzkich przewinień, Chrystus zawołał: „Smętna jest dusza moja aż do śmierci”.

Gdy zbliżali się do ogrodu, uwagi uczniów nie uszła zmiana, jaka zaszła w ich Nauczycielu; nigdy przedtem nie widzieli Go tak smutnym i cichym. W miarę jak posuwali się naprzód, dziwny ten smutek potęgował się, a oni nie mieli odwagi zapytać o jego przyczynę. Jezus chwiał się, jak gdyby miał upaść. Po wejściu do ogrodu uczniowie z troską wypatrywali Jego zwykłego miejsca spoczynku, by ich Mistrz, który szedł naprzód z wielkim wysiłkiem, mógł odpocząć. Jęczał głośno, jak gdyby pod brzemieniem strasznego cierpienia, i dwaj spośród Jego towarzyszy podtrzymywali Go, gdyż inaczej byłby upadł.

Niedaleko wejścia do ogrodu Jezus zatrzymał przy sobie trzech uczniów, polecając reszcie, aby się za siebie i za Niego modlili. Na odosobnione miejsce wypoczynku poszedł z Piotrem, Janem i Jakubem, którzy byli mu najbliżsi. Oni byli świadkami Jego pełnego chwały przemienienia na górze i widzieli Mojżesza i Eliasza rozmawiającego z Nim. Ci trzej ludzie usłyszeli głos z nieba i dlatego Chrystus pragnął z nimi pozostać w oczekiwaniu swej wielkiej męki. Często spędzali z Nim noce w tym schronieniu. W takich przypadkach, po pewnym czasie czuwania i modlitwy zasypiali niezmąconym snem nieopodal Mistrza, zanim nie zbudził ich rano, aby udali się do nowej pracy. Lecz dziś pragnął, aby spędzili z Nim noc na modlitwie, chociaż nie chciał, aby nawet oni byli świadkami męki, którą miał znieść.

„Pozostańcie tu” — rzekł do nich — „i czuwajcie ze mną”. Oddalił się od nich na odległość, z której mogli Go widzieć i słyszeć, dlatego też widzieli, jak upadł wyczerpany na ziemię. Czuł, że grzech rozdzielił Go z Ojcem, a przepaść ta była tak szeroka, ciemna i głęboka, że wzdragał się przed nią. Nie mógł użyć swej boskiej mocy, aby uniknąć tej męki; jako człowiek musiał ponosić konsekwencje ludzkiego grzechu i jako taki musiał znieść gniew Boży z powodu występku.

Postawa Chrystusa była w tej chwili zupełnie odmienna od Jego zwykłej postawy. Jego cierpienie najlepiej oddają słowa proroka: „Ocknij się, mieczu, przeciwko mojemu pasterzowi i przeciwko mężowi — mojemu towarzyszowi! — mówi Pan Zastępów” ZACH. 13,7. Jako przedstawiciel i podpora grzesznych ludzi Chrystus znosił wyrok sprawiedliwości Bożej. Wiedział, co znaczy sprawiedliwość, a choć dotąd był orędownikiem innych, to dziś zapragnął obrony dla siebie samego. []

Gdy Chrystus poczuł, że Jego łączność z Ojcem jest zerwana, obawiał się, że jako ludzka istota nie będzie w stanie znieść zbliżającego się konfliktu z siłami mroku. Podczas kuszenia na pustyni los ludzkości wystawiony był na niebezpieczeństwo, ale wówczas Chrystus zwyciężył. Teraz kusiciel zbliżał się do Niego, aby stoczyć ostatni straszliwy bój, do którego przygotowywał się w ciągu trzech lat publicznej działalności Chrystusa na ziemi. Obecnie szatan postawił wszystko na jedną kartę. Jeżeli przegra, prysną wszelkie nadzieje na panowanie, ziemskie królestwa będą ostatecznie należeć do Chrystusa, a on sam zostanie obalony i wyrzucony. Lecz gdyby się udało zwyciężyć Chrystusa, ziemia stałaby się królestwem szatana i ród ludzki na wieki dostałby się pod jego władzę. Widząc grozę tego konfliktu, Chrystus odczuwał strach z powodu braku łączności z Bogiem. Szatan oznajmił Mu, że jeżeli stanie się gwarantem grzesznego świata, rozdział ten uwieczni się, a Sam Chrystus stanie się jednym z poddanych królestwa szatana i nigdy już nie będzie stanowić jedności z Bogiem.

Cóż więc było do zyskania poprzez tę ofiarę? Jakże beznadziejna wydawała się wina i niewdzięczność ludzi! Szatan w najbardziej bezwzględnych słowach przedstawiał Odkupicielowi Jego sytuację, mówiąc: Ludzie najlepiej sytuowani pod względem materialnym i duchowym odrzucili Cię jako fundament, ośrodek i pieczęć wszelkiej obietnicy, danej wybranemu narodowi. A ponadto ci ludzie pragną Cię zniszczyć. Jeden z Twych własnych uczniów, który słuchał Twych nauk i który był jednym z najczynniejszych w pracy dla Kościoła, zdradzi Cię. Jeden z najgorliwszych Twych wyznawców zaprze się Ciebie. Wszyscy Cię opuszczą. Cała istota Chrystusa wzdragała się na te myśli, bowiem żal przeszywał Jego duszę, iż ci wszyscy, których miłował i usiłował zbawić, udzielą poparcia intrygom szatana. Jego dusza była poddana straszliwej walce, a miarą tejże walki była wina Jego narodu, wina Jego osobistych oskarżycieli i zdrajców, a także wina świata pogrążonego w podłości. Grzechy ludzkie nieznośnie zaciążyły na Chrystusie, bowiem gniew Boży przeciwko grzechowi miał zmiażdżyć Jego życie.

Spójrzmy na Niego, rozmyślającego nad ceną, która miała być zapłatą za ludzką duszę. W swej rozpaczy Jezus przylgnął do zimnej ziemi, jakby chcąc uchronić się przed dalszym oderwaniem od Ojca. Nocna rosa spadła na Niego, lecz On tego nie czuł. Z pobladłymi wargami gorzko zawołał: „Ojcze! Ty wszystko możesz, oddal ten kielich ode mnie”, lecz zaraz dodał: „Wszakże nie co Ja chcę, ale co Ty”.

Serce ludzkie pragnie współczucia w swym cierpieniu i to pragnienie odczuwał Jezus całą swą istotą. W chwili największej męki duchowej przyszedł do uczniów z gorącym życzeniem usłyszenia kilku słów pokrzepienia od ludzi, których tak często błogosławił, pokrzepiał i chronił przed zmartwieniem i rozterką. Ten, który znajdował stale słowa współczucia dla nich, teraz przechodził nadludzkie cierpienia i pragnął mieć pewność, że Jego bliscy również modlą się za Niego i za siebie. Jak mroczna jest przewrotność grzechu! Jakże ciężka musiała być pokusa pozostawienia ludzkości jej grzechom, podczas gdy On sam mógł stanąć przed Bogiem zupełnie nie skalany. Poczułby się wzmocniony, gdyby miał pewność, że Jego uczniowie rozumieli i doceniali to.

Powstając z bolesnym wysiłkiem Jezus udał się w stronę swych towarzyszy. Lecz znalazł ich pogrążonych we śnie. Gdyby ich zastał modlących się, byłby tym podniesiony na duchu; gdyby w tych ciężkich chwilach szukali ucieczki w Bogu, moce szatańskie nie miałyby nad nimi przewagi, a Jezus byłby pokrzepiony niezłomnością ich wiary. Lecz zlekceważyli Jego parokrotnie powtórzone wezwanie: „Czuwajcie i módlcie się”. Z początku uczniowie byli bardzo zmieszani widząc Mistrza, zazwyczaj tak spokojnego i pełnego godności, zmagającego się ze smutkiem niedostępnym ich rozumieniu. Modlili się, gdy słyszeli westchnienia cierpiącego Jezusa. Nie mieli zamiaru opuścić swego Pana, lecz obezwładniło ich odrętwienie, z którego mogliby się otrząsnąć, gdyby nadal modlili się do Boga. Nie pojmowali potrzeby czuwania i żarliwej modlitwy dla odsunięcia od siebie pokusy. []

Zanim Jezus skierował swe kroki do ogrodu, rzekł do uczniów: „Wszyscy wy zgorszycie się ze mnie tej nocy”, a oni w odpowiedzi zapewnili Go, że gotowi są pójść z Nim do więzienia i na śmierć. A biedny, tak bardzo pewny siebie Piotr, dodał: „Choćby się wszyscy zgorszyli, ja jednak nie” MAR. 14,27.29. Uczniowie mieli zaufanie do siebie, zamiast zwrócić się do potężnego Pomocnika, jak im Chrystus radził. Toteż gdy Zbawiciel najbardziej potrzebował ich współczucia i modlitwy, zastał ich śpiących. Nawet Piotr spał.

I Jan, umiłowany uczeń, który podczas wieczerzy złożył swą głowę na piersi Chrystusa, również usnął. Na pewno miłość do Nauczyciela powinna była dodać mu sił do czuwania, a jego żarliwa modlitwa połączyć się z modlitwą umiłowanego Zbawiciela w chwilach Jego najgłębszego smutku. Odkupiciel spędził całą noc na modlitwie za swych uczniów, błagając, aby ich wiara nie osłabła. Czy miał Jezus ponownie skierować do Jakuba i Jana pytanie, jak niegdyś: „Czy możecie pić kielich, który Ja pić będę?” Na co oni nie zawahali się odpowiedzieć: „Możemy” MAT. 20,22.

Uczniowie zbudzili się ze snu na głos Chrystusa, lecz poznali Go z trudem, tak bardzo męka zmieniła Jego twarz. Zwracając się do Piotra Jezus rzekł: „Szymonie, śpisz? Nie mogłeś czuwać jednej godziny? Czuwajcie i módlcie się, abyście nie popadli w pokuszenie; duch wprawdzie jest ochotny, ale ciało mdłe”. Słabość uczniów wzbudziła współczucie Jezusa. Obawiał się, że nie zdołają przetrzymać próby, która spadnie na nich jako rezultat zdrady i następującej po niej Jego śmierci. Nie czynił im wymówek, lecz rzekł tylko: „Czuwajcie i módlcie się, abyście nie popadli w pokuszenie”. Nawet wśród swojej udręki Jezus usiłował usprawiedliwić swoich uczniów.

Znów nadludzka męka ogarnęła Syna Bożego. Osłabiony i wyczerpany chwiejnym krokiem powrócił na poprzednie miejsce swoich zmagań. Cierpienie Jego jeszcze się wzmogło, kiedy męka duchowa osiągnęła szczyt, i „był pot jego jak krople krwi, spływające na ziemię”. Cyprysy i palmy były niemymi świadkami Jego udręki. Z gałęzi spadały ciężkie krople rosy na rozpostarte ciało, jak gdyby przyroda płakała nad swym Stwórcą, walczącym samotnie z siłami mroku.

Tak niedawno jeszcze Jezus stał jak potężny cedr, stawiając czoło wściekłemu atakowi opozycji, którego wszystkie siły skupiły się przeciw Niemu. Uporczywa zła wola i serca przepełnione złośliwą chytrością nadaremnie usiłowały pokonać Go i zastraszyć. Stał twardo w boskim majestacie jako Syn Boży. Teraz natomiast sprawiał wrażenie trzciny smaganej przez nielitościwy wiatr. Zbliżał się jednak ku spełnieniu swego dzieła jako zwycięzca, który krok za krokiem przezwycięża moce ciemności. Opromieniony blaskiem chwały, ogłosił swą jedność z Bogiem, a pieśń chwały Bożej wyśpiewywał pewnym głosem. Przemawiał do swych uczniów w słowach tkliwych i dodających otuchy. Teraz jednak nadeszła godzina sił mroku, a głos Zbawiciela nie rozlegał się wśród wieczornej ciszy nutami triumfu, lecz brzmiał w nim ludzki ból. Do uszu zmożonych snem uczniów doleciały słowa Zbawiciela: „Ojcze, jeśli chcesz, oddal ten kielich ode mnie; wszakże nie moja, lecz twoja wola niech się stanie”.

Pierwszym odruchem uczniów było pójść do Niego, lecz On nakazał im trwać tutaj, czuwając i modląc się. Gdy Jezus zbliżył się do nich, znalazł ich znowu śpiących. Znów odczuł potrzebę ich towarzystwa i usłyszenia kilku słów pociechy, które przełamałyby tę zaczarowaną ciemność nocy. Lecz powieki ich były ciężkie i „nie wiedzieli, co mu odpowiedzieć”. Jego obecność działała na nich orzeźwiająco. Dostrzegli na Jego twarzy ślady krwawego potu i ogarnął ich strach, bowiem nie mogli zrozumieć Jego duchowej męki. „Jak wielu się przeraziło na jego widok — tak zeszpecony, niepodobny do ludzkiego był jego wygląd” IZ. 52,14. []

Wracając ponownie na poprzednie miejsce, Jezus padł na ziemię ogarnięty przerażeniem z powodu otaczających Go ciemności. W tej strasznej godzinie trwoga zawładnęła ludzką istotą Syna Bożego. Nie modlił się już o podtrzymanie wiary uczniów, lecz o swą własną, wystawioną na pokusę i umęczoną, duszę. Nadeszła jednak straszliwa godzina, w której miało się zdecydować przeznaczenie świata, w której ważył się los ludzkości. Jeszcze teraz Chrystus mógł odmówić wypicia kielicha przeznaczonego dla grzesznego człowieka. Jeszcze nie było za późno. Mógł otrzeć krwawy pot z czoła, pozostawiając na zagładę człowieka za jego nieprawości. Mógł rzec: Niech winowajca poniesie karę za swój grzech, a Ja powrócę do Ojca. Czy Syn Boży wypije gorzki kielich poniżenia i śmierci? Czy niewinny męczennik poniesie konsekwencje przekleństwa grzechu w imię ratowania winnego? Z pobladłych ust Jezusa padły drżące słowa: „Ojcze mój, jeśli można, niech mnie ten kielich minie; wszakże nie jako Ja chcę, ale jako Ty”.

Trzykrotnie powtórzył Jezus to błaganie, a tym samym trzykrotnie człowieczeństwo wzdragało się przed poniesieniem tej ostatniej decydującej ofiary. Jednakże przed oczami Odkupiciela przesunęła się historia rodzaju ludzkiego. Zobaczył wówczas, iż ci, którzy złamali prawo, jeżeli pozostawieni będą sami sobie, skazani są na zagładę, ponieważ poznał już bezradność człowieka i ciężar popełnianego przez niego grzechu. Nieszczęścia i płacz skazanego świata zarysowały się przed Jego oczyma i ta wizja zadecydowała o Jego dalszych krokach. Postanowił wtedy, iż zbawi człowieka niezależnie od swych osobistych kosztów. Zgodził się na przyjęcie chrztu krwi, dzięki któremu ginące miliony ludzi osiągną wieczne życie. Pozostawił niebiosa, gdzie wszystko jest czystością, radością i chwałą, aby zbawić jedną zbłąkaną owcę i świat, który upadł wskutek grzechu. Nie cofnie się przed swym zadaniem, stając się ucieczką ludzkiego rodzaju, skłonnego do grzechu. Jego modlitwa jest już samym poddaniem się: „Wszakże nie moja, lecz twoja wola niech się stanie”.

Powziąwszy decyzję, Chrystus padł zemdlony na ziemię. Gdzie byli teraz Jego uczniowie, którzy powinni byli z czułością podłożyć dłonie pod głowę słabnącego Mistrza i obmyć to czoło umęczone bardziej niż którekolwiek z synów ludzkich? Jezus dźwigał sam cały ogrom tego ciężaru, a nikogo z ludzi przy Nim nie było.

Lecz Bóg cierpiał razem ze swym Synem, a aniołowie widzieli mękę Zbawiciela. Widzieli Pana otoczonego przez legiony wojsk szatana, upadającego na duchu pod wpływem tajemniczego zła. Drżał pod ciężarem, jaki na Niego spadł, ale w niebie panowała cisza i nie drgnęła tam struna żadnej harfy. Gdyby śmiertelni mogli widzieć bogobojny strach zastępów anielskich, które w milczącym smutku przyglądały się temu, jak Ojciec odcinał swe promienie światła, miłości i chwały od umiłowanego Syna, potrafiliby lepiej zrozumieć, jaką zniewagą dla Niego jest grzech.

Bezgrzeszne światy i aniołowie niebiańscy z najgłębszym zainteresowaniem śledzili zbliżające się rozstrzygnięcie tej walki. Szatan ze swymi sprzymierzeńcami sił zła i legionami odstępców nie spuszczał z oka przebiegu wielkiego boju w dziele odkupienia. Zarówno siły dobra, jak i zła z niecierpliwością oczekiwały, jaka będzie odpowiedź na trzykrotnie powtórzone błaganie Chrystusa. Aniołowie pragnęli przynieść ulgę boskiemu męczennikowi, lecz nie było to możliwe. Nie było żadnej drogi ucieczki dla Syna Bożego. W tym straszliwym kryzysie, gdy wszystko było postawione na jedną kartę, gdy mistyczny kielich drżał w ręku Chrystusa, niebiosa rozstąpiły się, światło przeniknęło burzliwe ciemności tej strasznej godziny i potężny anioł stojący przed Bogiem na miejscu, które przed swym upadkiem zajmował szatan, stanął przy boku Chrystusa. Anioł nie przyszedł, by wziąć z rąk Chrystusa kielich, lecz aby dodać Mu sił do wypicia go i zapewnić Go o miłości Ojca. Przyszedł, aby pokrzepić Boga — człowieka. Wskazał Mu otwarte niebiosa, mówiąc o duszach, które zostaną zbawione przez Jego cierpienie. Zapewnił Go, że Jego Ojciec jest potężniejszy od szatana, że dzięki Jego śmierci szatan zostanie pognębiony, a królestwo tego świata oddane będzie świętym Najwyższego. Powiedział Mu, że ujrzy wyniki swej pracy i zazna wielkiej radości, gdyż wielu spośród rodzaju ludzkiego zostanie na wieki zbawionych. []

Męka Chrystusa nie ustała, lecz depresja i zniechęcenie minęły. Burza nie osłabła, lecz Ten, przeciwko któremu była zwrócona, nabrał nowych sił, aby przeciwstawić się jej furii. Odzyskał spokój i pogodę ducha. Niebiański pokój rozlał się na skrwawionym obliczu. Zniósł więcej, niż mogłaby znieść jakakolwiek ludzka istota, gdyż przyjął mękę śmierci za nas wszystkich.

Śpiący uczniowie zostali raptownie zbudzeni przez światło, które otaczało Chrystusa. Ujrzeli anioła pochylającego się nad ich leżącym na ziemi Mistrzem. Widzieli, jak położył głowę Zbawiciela na swej piersi i zwrócił ją ku niebu. Słyszeli także jego głos podobny do najsłodszej muzyki, którym wypowiadał słowa pokrzepienia i nadziei. Uczniowie przypomnieli sobie scenę przemienienia na górze; do ich pamięci powrócił obraz chwały, która w świątyni otoczyła Chrystusa, i głos Boga przemawiający z obłoku. Teraz ponownie objawiona została ta sama chwała i dzięki niej przestali się obawiać o swojego Mistrza. Był pod opieką Boga, a potężny anioł został zesłany dla Jego ochrony. Zmęczeni uczniowie pogrążyli się znowu w dziwnym odrętwieniu. I znów Jezus zastał ich śpiących.

Patrząc na nich ze smutkiem Zbawiciel rzekł: „Śpijcie dalej i odpoczywajcie, oto nadeszła godzina i Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników”.

Gdy wypowiadał te słowa, usłyszał kroki szukającego Go motłochu i rzekł do uczniów: „Wstańcie, pójdźmy; oto się zbliża ten, który mnie wyda”.

Kiedy kroczył w stronę swego zdrajcy, nie było na Nim znać żadnych śladów dopiero co przeżytej męki. Wysuwając się przed uczniów spytał: „Kogo szukacie?”, a oni odpowiedzieli: „Jezusa Nazareńskiego”. Jezus odrzekł: „Jam jest”. Gdy Chrystus wypowiedział te słowa, anioł strzegący Chrystusa stanął pomiędzy Nim a motłochem. Boskie światło opromieniało twarz Zbawiciela, a duch w postaci gołębicy przesłaniał Go. Na widok tego przejawu chwały Bożej tłum morderców przez chwilę zawahał się i cofnął. Kapłani, starsi, żołnierze, a nawet Judasz padli jak rażeni na ziemię.

Anioł odszedł i światło zgasło. Jezus miał teraz możność ucieczki, jednakże pozostał na miejscu, spokojny i opanowany. Pełen chwały stał pośród tej brutalnej czeredy, teraz bezsilnej i powalonej u Jego stóp. Uczniowie przyglądali się temu w milczeniu, przejęci zdumieniem i podziwem.

Lecz wszystko to uległo szybkiej zmianie. Motłoch powstał, a rzymscy żołnierze, kapłani i Judasz otoczyli Chrystusa. Zdawali się zawstydzeni swą słabością i przestraszeni, że może im uciec. Odkupiciel znów ich spytał: „Kogo szukacie?”. Mieli przed chwilą dowód, że Ten, który stoi przed nimi, jest Synem Bożym, lecz nie dali się przekonać. Na pytanie: „Kogo szukacie?”, odpowiedzieli ponownie: „Jezusa Nazareńskiego”. Wówczas Zbawiciel rzekł: „Powiedziałem wam, że ja jestem; jeżeli więc mnie szukacie, pozwólcie tym odejść”, i wskazał na uczniów. Wiedział, jak słaba była ich wiara, i chciał ich uchronić przed pokusą i próbą. Sam gotów był do złożenia z siebie ofiary za nich. []

Zdrajca Judasz nie zapomniał o roli, jaką zobowiązał się odegrać. Gdy motłoch wszedł do ogrodu, Judasz szedł na jego czele, a tuż za nim postępował najwyższy kapłan. Dał znak prześladowcom Chrystusa mówiąc: „Ten, którego pocałuję, jest nim, bierzcie go” MAT. 26,48. Udając, że nie bierze w tym żadnego udziału, Judasz zbliżył się do Chrystusa i biorąc go przyjaźnie za rękę powiedział: „Bądź pozdrowiony, Mistrzu!”. I pocałował go kilkakrotnie udając, że płacze ze współczucia nad jego nieszczęściem. Jezus rzekł do niego: „Przyjacielu, po co przychodzisz?” A głos Jego zadrżał ze smutkiem, gdy dodał: „Judaszu, pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego?”. Taki zarzut powinien był obudzić sumienie zdrajcy i poruszyć jego uparte serce, lecz honor, wierność i ludzka dobroć były już dlań obce. Stał pewny siebie i zuchwały, nie wykazując żadnej chęci ustąpienia. Zaprzedał się szatanowi i nie miał już sił przeciwstawić się jego woli. A mimo wszystko Jezus nie uchylił się od pocałunku zdrajcy.

Motłoch, widząc jak Judasz dotyka Tego, którego chwała dopiero co została wobec nich objawiona, nabrał odwagi. Chwycili Jezusa i zaczęli wiązać Mu ręce, te cenne ręce, które stale dla wszystkich czyniły dobro.

Uczniowie sądzili, iż Mistrz nie dopuści, aby Go ujęto. Siła, która rzuciła prześladowców na ziemię, była zdolna obezwładnić ich aż do czasu, kiedy Jezus z uczniami oddalą się. Byli zgnębieni i oburzeni, widząc jak wiązano sznurami ręce tego, którego kochali. Piotr w gniewie wydobył miecz, usiłując bronić Mistrza, lecz zdołał jedynie uciąć ucho sługi najwyższego kapłana. Jezus, widząc co się stało, uwolnił ręce, mimo że były mocno trzymane przez rzymskich żołnierzy, i rzekł: „Zaniechajcie tego”. „I dotknąwszy ucha, uzdrowił go”. Potem rzekł do Piotra: „Włóż miecz swój do pochwy; wszyscy bowiem, którzy miecza dobywają, od miecza giną. Czy myślisz, że nie mógłbym prosić Ojca mego, a On wystawiłby mi teraz więcej niż dwanaście legionów?” MAT. 26,52.53 — po legionie na miejsce każdego ucznia. Dlaczegoż — myśleli uczniowie — nie chce uratować siebie i nas? Odpowiadając na ich niewypowiedziane myśli, Chrystus dodał: „Ale jakby wtedy wypełniły się Pisma, że tak się stać musi? Czy nie mam pić kielicha, który mi dał Ojciec? MAT. 26,54; JAN 18,11.

Urzędowe godności żydowskich przywódców nie przeszkodziły im wziąć udział w pochwyceniu Jezusa. Jego aresztowanie było w ich oczach zbyt poważną sprawą, aby można je było zlecić podwładnym, dlatego też przebiegli kapłani i starszyzna połączyli się ze strażnikami świątyni i motłochem idąc za Judaszem do Getsemane. Żądny wrażeń tłum, uzbrojony w różnego rodzaju narzędzia i kije, jakby chodziło o schwytanie dzikiej bestii, był zaiste dziwnym towarzystwem dla tych dygnitarzy.

Zwracając się w stronę kapłanów i starszych Chrystus patrzył na nich badawczym wzrokiem. Słów, które wypowiedział, nie zapomną do końca życia, były bowiem tak ostre jak strzały Wszechmocnego. Jezus rzekł z godnością: Wyszliście przeciw Mnie z mieczami i kijami, jak gdyby na złodzieja czy zbójcę. Dzień po dniu siadywałem w świątyni nauczając. Mieliście wiele możliwości podnieść na mnie rękę, lecz nic nie uczyniliście. Noc jest lepsza dla waszego dzieła. „To jest wasza pora i moc ciemności” ŁUK. 22,53.

Uczniowie byli przerażeni widząc, że Jezus pozwolił się ująć i związać. Byli urażeni, iż wystawia na upokorzenie siebie samego i ich. Nie mogli pojąć Jego postępowania i potępiali Go za uległość wobec motłochu. W swym oburzeniu i strachu Piotr powiedział, żeby ratowali się ucieczką, a oni, idąc za tą myślą, „wszyscy go opuścili i uciekli”. Ale Chrystus przewidział ich dezercję: „Oto nadchodzi godzina, owszem już nadeszła, że się rozproszycie, każdy do swoich, i mnie samego zostawicie; lecz nie jestem sam, bo Ojciec jest ze mną” MAR. 14,50; JAN 16,32.

inne tematy z tej serii:
BÓG Z NAMI | WYPEŁNIENIE CZASU | DO CIEBIE ZBAWICIELU! | OFIAROWANIE | WIDZIELIŚMY BOWIEM GWIAZDĘ JEGO
WIELKANOCNA WIZYTA
| CHRZEST | WESELE W KANIE GALILEJSKIEJ | W JEGO ŚWIĄTYNI | NIKODEM | UWIĘZIENIE I ŚMIERĆ JANA
POWOŁAŁ ICH DWUNASTU
| KAZANIE NA GÓRZE | SETNIK | KTO TO BRACIA MOI? | ZAPROSZENIE | UMILKNIJ! UCISZ SIĘ! | DOTYK WIARY
DAJCIE WY IM JEŚĆ
| NOC NAD JEZIOREM | I ZOSTAŁ PRZEMIENIONY | BŁOGOSŁAWIENIE DZIECI | ŁAZARZU, WYJDŹ! | ZACHEUSZ
 UCZTA W DOMU SZYMONA | OTO KRÓL TWÓJ PRZYJDZIE | POTĘPIONY NARÓD | ŚWIĄTYNIA PONOWNIE OCZYSZCZONA
BIADA FARYZEUSZOM
| NA GÓRZE OLIWNEJ | SŁUGA SŁUG | NA PAMIĄTKĘ MOJĄ | GETSEMANE | PRZED ANNASZEM I W PAŁACU KAIFASZA
JUDASZ
| NA SĄDZIE U PIŁATA | GOLGOTA | WYKONAŁO SIĘ! | W GROBOWCU JÓZEFA | WSTAŁ Z MARTWYCH
CZEMU PŁACZESZ?
| DO OJCA MEGO I OJCA WASZEGO

 
   

[]

   
 

główna | pastor | lekarz | zielarz | rodzina | uzależnienia | kuchnia | sklep
radio
| tematy | książki | czytelnia | modlitwa | infoBiblia | pytania | studia | SMS-y
teksty | historia | księga gości | tapety | ułatwienia | technikalia | e-Biblia | lekcje
do pobrania
| mapa | szukaj | autorzy | nota prawna | zmiany | wyjście

 
 
 

© 1999-2003 NADZIEJA.PL sp. z o.o. Wszystkie prawa zastrzeżone.
Bank BPH II/O Warszawa, 10601015-320000744691